czwartek, 28 września 2017

To już pięć miesięcy…

Piąty miesiąc za nami. Kolejny wspólny miesiąc, piękny, jednak momentami dosyć trudny.  
Co potrafi Różyczka? Róża pięknie chwyta się za kolanka i stópki. Jednak obrotu jeszcze się nie doczekałam. Bardzo ładnie podnosi główkę, gdy leży – z ciekawością wychyla się, by zobaczyć co się dzieje. Cudownie odwzajemnia uśmiech wszystkim, którzy się do niej uśmiechają. Dużo "gada", a także śpiewa przy usypianiu: pięknie powtarza "aaaa" i po chwili zasypia. Lubi bawić się zabawkami, a gdy ma ich już dosyć, to je po prostu wyrzuca. Nadal lubi spacerować, widok drzew ją uspokaja. 

Czynnie też uczestniczy w życiu Mai... - razem jeździmy na zajęcia Mai na basenie czy też na halę sportową na gimnastykę akrobatyczną.
Maję oczywiście uwielbia z wzajemnością. Jak tylko ją usłyszy, to już szuka ją wzrokiem i śmieje się od ucha do ucha, czasem piszczy z radości. 


Jest taką kochaną 6-kilogramową kruszynką, którą cudownie się przytula. 
Niestety, nie do końca jest tak sielankowo, jak by się chciało. Jak już wspomniałam, miesiąc ten był trudny, a to z tego względu, iż Maja po kilku dniach pobytu w przedszkolu wróciła z przeziębieniem, a Róża (zaraz po szczepieniu, osłabiona odporność) od razu złapała. Do tego doszły wyrzynające się zęby, choć teraz już nie wiem czy faktycznie zęby, bo nic nie wychodzi.
To wszystko wpłynęło fatalnie na Różyczkę - dużo marudzi, ma problemy ze snem w dzień, szybko się wybudza. Na szczęście w nocy śpi super, nie licząc pobudek na jedzenie co 2/3 godziny. Najtrudniejsze są popołudnia, kiedy to szybko się wszystkim nudzi i zaraz marudzi.  No i dłużej niż wcześniej usypiam ją wieczorem. Eh, może jej przejdzie. 



 Poza tym wszystko wynagradza cudowny uśmiech na dzień dobry. 

piątek, 22 września 2017

Biała jesienna kuchnia.

Czuć jesień bardzo dobrze. Liście się czerwienią i złocą, kasztany spadają, nad ranem zimno. Więcej też zaczynamy przebywać w domu. Trzeba więc ocieplić ten dom (aczkolwiek u nas zaczęli już grzać).
U mnie wrzesień to czas świec, wrzosów i cudnie pachnących owoców. To właśnie teraz jabłka najintensywniej pachną. Rozkoszuję się więc początkiem jesieni w mojej kuchni.










Miód i sok malinowy, kompot ze śliwek i świetnych winogron z ogródka babci - to też oznaki jesieni w mojej kuchni. Kolorystyka zrobiła mi się też jesienna: szarość poranków i czerwień jabłek i jarzębiny u mnie w dodatkach kuchennych.
Od kiedy kuchnię pokazywałam ostatnim razem na blogu, troszkę się zmieniła. Zniknęła koszmarna korkowa podłoga za sprawą "złotych rączek" mojego męża. Pojawił się też wymarzony stół z Ikei i białe krzesła. Ścianę nad stołem, która ciągle była czymś zachlapana, zasłoniłam tapetą w grochy. Oczywiście biało - szarą. Kropki ożywiły nieco to pomieszczenie.
Wciąż jednak wiszą malowane przeze mnie szafki, które miały powisieć rok, góra dwa. No cóż...
Poniżej zdjęcie z 2014 roku.


I obecnie:




niedziela, 17 września 2017

W górach z dziećmi.

Dokładnie pięć lat temu z kilkumiesięczną Mają pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby, o czym pisałam na początku mojego blogowania, teraz powróciliśmy tu z kilkumiesięczną Różą i pięcioletnią Mają. Uważam, że to idealne miejsce dla dzieci w tym wieku. Karkonosze to góry, a właściwie górki (dla mnie prawdziwe góry do Tatry, które przeszłam wzdłuż i wszerz) - z trasami spacerowymi i na wózek, i na nosidełko, i na małe nóżki pięciolatki, są wręcz idealne.


Nastawialiśmy się bardziej na 3-4 godzinne spacery niż na wielogodzinne marsze. Wybieraliśmy
trasy, które zaczynały się w pobliżu hotelu. Takie, żeby w razie czego w miarę szybko i sprawnie wrócić.




Oczywiście wybór hotelu też był starannie przemyślany. Zdecydowaliśmy się więc na sprawdzony hotel Las.


Oferują tu śniadania i obiadokolacje w formie szwedzkiego bufetu, co przy ostatnio bardzo grymaśnej Mai, było częściowym wybawieniem (i tak wiele rzeczy było blee), a i my lubimy różnorodność na talerzu. Poza tym pokoje przestronne, z lodówką, z łóżeczkiem w ofercie (jednak Róża spała w wózku lub z nami), Maja miała swoje łóżko. No i w razie niepogody, hotel oferuje lubiane przez nas rozrywki: basen, bilard, ping - pong, salę zabaw dla dzieci (w tym roku raczej kącik, bo ją remontowali).


Róży jeszcze nie kąpaliśmy w basenie, ale towarzyszyła nam tam. Maja z kolei uwielbia basen, skoki do wody, nurkowanie, chodziliśmy więc codziennie. Po powrocie zapisałam ją na regularne zajęcia na basenie + nauka pływania.
Wakacje z kilkumiesięczniakiem właściwie były bezproblemowe, po prostu dostosowaliśmy je do jej potrzeb, ale też nie rezygnowaliśmy z tego co lubimy. Problemem były tylko posiłki. Róża jest na piersi, ale w restauracji chciała wszystko widzieć, marudziła więc kiedy leżała w wózku, trzeba było ją albo trzymać na rękach, albo jeść na zmianę.


Pogoda we wrześniu jest kapryśna. Było i słońce, ale czasem też popadało, jednak raczej pod wieczór jak już byliśmy w hotelu. Właściwie tylko jeden dzień był bardziej deszczowy, wykorzystaliśmy go więc na rozrywki jakie oferuje Szklarska Poręba. Muzeum Mineralogiczne - ciekawe miejsce z różnymi skamieniałościami i szkieletami dinozaurów oraz niesamowitą ilością minerałów, wszelakiej maści zachwycających kamieni. Drugi punkt programu tego dnia to Dinopark, który okazał się totalną porażką. Za półgodzinny spacer parkiem i pooglądanie dosyć dużych (podobno naturalnej wielkości) rekonstrukcji dinozaurów zapłaciliśmy 80 zl. Namioty w indiańskiej wiosce - to opuszczone i śmierdzące miejsca, plac zabaw i dmuchańce - nie do skorzystania, bo były mokre, przejazd kolejką i park linowy dodatkowo płatne. Wróciliśmy czym prędzej do hotelu. Być może nie trafiliśmy z pogodą i dniem tygodnia. Może w weekend byłoby więcej ludzi i atrakcji. Może zupełnie inaczej odebralibyśmy to miejsce w słoneczny dzień.


Mimo wszystko uważam te wakacje za udane. Na pewno powrócimy jeszcze do Szklarskiej Poręby i do hotelu Las (wpis nie jest sponsorowany). 


Na koniec jeszcze o kilku rzeczach, które nam się przydały.
Wyprawka Mai: softshell (zakupy w Lidlu), buty za kostkę (Smyk) - nie kupowałam jej butów typowo w góry, bo po pierwsze nasze wyprawy, to raczej spacerki po lesie, po drugie - chciałam, żeby jej się przydały te buty po mieście na jesień. Oczywiście parę koszulek i getrów oraz kostium kąpielowy.
Wyprawka Róży: nosidełko i wanienka turystyczna + sporo ciuszków, pieluchy (wiadomo), itd.
Wyprawka nasza: standardowe ubrania w góry, kurtki, termos, przegryzki na codzienne pikniki w lesie.


Bardzo się cieszę, że mieszkaliśmy na uboczu, tak że do samej Szklarskiej nie musieliśmy wjeżdżać. Nie przeszkadzali więc nam turyści, nie kusiły stragany z kiczowatymi rzeczami, nie ciągnęły nas kiepskiej jakości rozrywki (ach, ten nieszczęsny dinopark).
Byliśmy my i natura. Cudownie.