wtorek, 28 listopada 2017

To już siedem miesięcy... oraz joie mytrax.

I już kolejny miesiąc za nami...
Ruch.
Moja córa staje się coraz bardziej mobilna, ale woli raczej "kręcenie się" wokół własnej osi niż obroty z brzuszka na plecy i odwrotnie. Staram się ją kłaść jak najwięcej na brzuchu, choć i tak pewnie to za mało niż powinnam. Ona po prostu nie lubi...
...leżeć na brzuchu. Choć swoją miejscówkę w kuchni ma.
Dźwięki.
Różyczka zaśmiewa się w głos, widząc robiącą do niej miny Maję. A ostatnio zaczęła mówić tatatata, ata ata ata. I nadal czasem sobie śpiewa przy zasypianiu.
Jedzenie.
Córa najbardziej lubi mleczko mamy, w drugiej zaś kolejności kaszki. Jak pisałam tu, są to kaszki Nominala, które robię na mleku modyfikowanym i dodaję kilka łyżeczek owoców ze słoiczka. Zupki jada już mniej chętnie. Za to polubiła jabłuszka z siteczka. Nauczyła się też popijać wodę z butelki, choć pije jej naprawdę niewiele.
Zasypianie.
Reguł nie ma nadal żadnych. W dzień może przespać 2 godziny na pierwszej drzemce, następnego dnia zaś 20 minut. Na spacerze to samo: 15 minut albo godzina. Nie wiem naprawdę od czego to zależy. W dzień ma około 3 drzemek. W nocy śpi od około 19 do 7/8 rano. Oczywiście wybudzając się co 2 godziny na mleczko. Są też takie noce, że budzi się koło trzeciej nad ranem i bawi się. Wtedy albo udaję, że śpię, albo idziemy do kuchni napić się czegoś lub zjeść. Albo pobawić się o 4 rano balonikiem.
Robiłam podejścia do usypiania w łóżeczku. Było ciężko – 2 godziny płaczu zanim usnęła. W nocy, po jedzeniu zaś, już po paru minutach. Po kilku dniach, gdy było raz lepiej, raz gorzej, zrezygnowałam z prób i powróciłam do spania razem w moim łóżku z tego względu, że Róża troszkę mi chorowała i była bardzo marudna i płaczliwa.
Spacery.
Na spacery staram się wychodzić codziennie, nawet 2 razy dziennie. Zdarzają się jednak takie dni, gdy nie ma siły, jest tak paskudnie, że nie idziemy. Ale raczej rzadko się to zdarza, bo tak czy owak, po Maję do przedszkola musimy jechać. 
Zmieniliśmy gondolę na spacerówkę. Róża nie siada jeszcze, wożę ją więc na półleżąco. Ale wreszcie widzi świat, którego jest tak bardzo ciekawa. 
Z wózka jestem bardzo zadowolona. Wybraliśmy Joie Mytrax. 
Świetnie się go prowadzi jedną ręką, drugą często mam zajętą przez drugą córę. Lekki, zwrotny, świetnie się składa, wygodnie chowa do samochodu. Duża budka odgranicza śpiące dziecko skutecznie od świata. A gdy Róża śpi podglądam ją przez siateczkowe okienko.
Rączka skórzana i regulowana, z czego zadowolony jest mąż. Pompowane koła sprawiają, że jazda jest przyjemnością. 
Jedyny mankament to ograniczona możliwość korzystania z kosza na zakupy. Jednak plusy przewyższają zdecydowanie ten minus. 
Poznawanie świata wokół.
Parę dni temu zabrałam Różyczkę na jej pierwsze koziołki. Nie wiem czy dojrzała na ratuszowej wieży słynne poznańskie koziołki, które pojawiają się po dwunastym uderzeniu zegara. Była raczej zainteresowana zebranym tłumem gapiów.
Będąc na Rynku nie sposób było nie pójść do Cacao Republika na najlepszą gorącą czekoladę w mieście. Tym bardziej, że mieliśmy uroczych gości.
Z ważniejszych wydarzeń, to w tym miesiącu Różyczka została ochrzczona. Ale o tym niebawem.
 

środa, 8 listopada 2017

Skąd się w końcu biorą dzieci, czyli jak rozmawiać o tym z dzieckiem.

Temat u nas na tapecie od mniej więcej roku. Zainteresowani: Maja i jej pięcio- i sześcioletnie koleżanki. To przede wszystkim moja ciąża spowodowała to zainteresowanie. Ale to też ten wiek, gdy dzieci zaczynają zadawać o to pytania. Nie ma co bagatelizować, uciekać od tematu, przekładać na później, tylko w miarę rzetelnie dziecku wszystko wyjaśnić (z naciskiem na słowa "w miarę").
Ja przede wszystkim nie chciałam, żeby tę wiedzę Maja uzyskała z jakieś dziwnego źródła (np. szkoła, w której będzie się stykała z bardzo różnymi dziećmi - z grzecznymi, jak i wulgarnymi). Chciałam też, żeby wiedziała co się ze mną dzieje i dlaczego się zmieniam.
Najbardziej pomogła mi ta niepozorna książeczka "Czekamy na dzidziusia" z serii "Obrazki dla maluchów".

W książce tej znajdziemy informacje, że:...
"Do tego by powstał dzidziuś, potrzeba bardzo dużo miłości"...
Następnie: "Tata umieszcza w brzuchu mamy specjalne komórki... Jednak z komórek taty połączy się z komórką mamy i powstanie zarodek..."
Tylko jak tata umieszcza tę komórkę w brzuchu mamy? To najtrudniejsza część. Na razie jesteśmy na etapie, iż pan i pani (czyli tata i mama) całują się i kiziają na golasa.
Dalej w książce mamy rozrysowane kolejne 9 miesięcy: rozwój dzidziusia w brzuchu mamy, zmiany zachowania i zmiana ciała mamy, przygotowania całej rodziny do pojawienia się nowego dziecka, dzień porodu i pierwsze dni po powrocie mamy i dzidzi ze szpitala.
Nie wiem dlaczego, ale najbardziej fascynującą częścią  dla dziewczyn jest scena porodu.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, jak jedna mama wyjaśniła swojej córce, że dziecko wychodzi drogami rodnymi. Spodobało mi się to proste i naturalne wyjaśnienie i tak też tłumaczę swojej córce i jej koleżankom. Wprowadziłam też pojęcia poród naturalny i cesarskie cięcie. Pojawiły się bowiem niejasności w rozmowach dziewczyn i teraz już wiedzą, że są dwa sposoby przyjścia na świat dziecka.
Najlepsza zabawa czy u nas, czy w przedszkolu to zabawa w rodzenie dziecka. U nas "pomaga" ta właśnie książka, ciesząca się niezwykłą popularnością spośród wszystkich książek Mai. Dziewczyny wertują ją z uwagą w czasie zabawy.
Nie wiem tylko czemu trochę się z tym kryją, uważają za coś wstydliwego. Jak tylko zauważyłam to zachowanie, zaczęłam z dziewczynami rozmawiać o porodzie jakby to było coś naturalnego. Bo przecież w końcu jest czymś naturalnym. Jednak w przedszkolu, jak się dziś dowiedziałam od pani nauczycielki, to zabawa, którą nie wiedzieć czemu ukrywają.
I nie wiem co z tym fantem zrobić:(


środa, 1 listopada 2017

Jak pięciolatka spełniała swoje marzenia

Moja córa wymyśliła sobie, że wczoraj, zaraz po basenie, przebierze się halloweenowo i będzie pukać do sąsiadów i zbierać cukierki. Tak sobie wymarzyła. Miała już nawet strój czarownicy. Jakież jednak było rozczarowanie, gdy okazało się, że przebranie zostało u koleżanki, u której dzień wcześniej się bawiła. Tyle że rozczarowanie było widoczne u mnie i męża, natomiast nie u niej. No może trwało u niej 5 sekund, w czasie których próbowałam ją pocieszyć. A ona na to, że jak nie może być czarownicą, to będzie nietoperzem. Zażądała nożyczek i taśmy klejącej. Sama wzięła kartkę, narysowała uszy, pomalowała czarną kredką i wycięła. Pobiegła po opaskę, do której przy pomocy tatusia przyczepiła uszy. Ode mnie dostała czarną narzutkę i przebranie gotowe. Trochę nieśmiało, ale wyruszyła po upragnione cuksy do zaprzyjaźnionych sąsiadów.


Naprawdę podziwiałam ją za determinację i pomysłowość oraz błyskawiczne zrealizowanie swojego planu, który powstał niemal natychmiast.
To takie małe marzenie. Ale teraz zaczynam mieć coraz mniejsze wątpliwości...
co do realizacji jej większego marzenia. Otóż od ponad roku Majula marzy o posiadaniu domku. A właściwie dużego domu dla całej naszej rodziny. Wielokrotnie już planowała i rozrysowywała na kartce rozkład poszczególnych pomieszczeń (z wymarzonym kominkiem w salonie). Zaplanowała dokładnie co będzie rosło w ogrodzie (+wymarzony domek na drzewie). I wciąż pyta kiedy i kiedy tata kupi dom. Słysząc, że nie mamy aż tylu pieniędzy, odpowiada, że przecież ma skarb.
Z tym skarbem to też się trochę "wkopaliśmy". Wymyśliliśmy jej kiedyś zabawę w poszukiwanie skarbu. Była stara mapa z zaznaczonym punktem x. Naszykowaliśmy łopatę w odpowiednim rozmiarze. No i odkopała  puszkę z metalowymi pieniążkami i słodyczami.



Słodycze dawno zjedzone, ale zostało przekonanie,  że jest bogata. Dodatkowo jeszcze nie chce wydawać na bzdurki swoich pieniążków, które co jakiś czas dostaje, twierdząc, że zbiera na nowy dom. To też jakaś opcja, żeby nauczyła się oszczędzania.
Oby jej marzenie jak najszybciej się spełniło:)