piątek, 16 lutego 2018

Słodki pokoik Mai. Co do tego ma Montessori?


Wydaje mi się, że wreszcie osiągnęłam perfekcję w aranżacji pokoiku Mai. Jest taki słodki, katalogowy, blogowy... (Hmm, tak, tak, to ironia).

Jest i tipi, które Róża dostała na chrzciny, drewniany wózek (prezent gwiazdkowy), różowe i szare pompony, które lubi robić moja siostra, kropki i gwiazdki na ścianach i szafie, cottonballsy, i kolorystyka dopasowana w ogóle i w szczególe: szaro – różowo – biała. A szafa ma nawet porcelanową gałkę różową w białe kropki (KiK)...
Ład i porządek. Zabawki pochowane w pudłach z leroya, poduchy na łóżku i kolorystycznie dopasowane przytulanki, plakaty polecane na kilku blogach, książki wystawione na półkach z Ikei (akurat to pomysł świetny. Znajdują się tu książki, które aktualnie czytamy. Wszystkie z biblioteki, bo po co kupować, żeby zajmowały miejsce na półce i kurzyły się, jak można czytać codziennie inną). 
Eh, słodko, cukierkowo, katalogowo.
Najgorsze jednak, że na finiszu ten pokój zupełnie przestał mi się podobać. Jest niefunkcjonalny, przesłodzony. Nie ma tu dziecka, tylko wystawowy pokoik do zdjęć.
Czym ma się bawić dziecko w takim pokoiku, jak wszystko pochowane? Gdzie cudowne twory plastyczne mojej kreatywnej córki? Dlaczego wszystko ma być pod linijkę i pod kolor?
A w kąciku salonowym Róży - po co tyle Fischerów, które przeważnie tylko świecą i grają? Gdzie zabawki, dzięki którym dziecko myśli, rusza wyobraźnią, rozwija się.
I co? Idą zmiany.
Tym bardziej, że mam ostatnio hopla na Montessori. Czytam w internecie to, co się da, oglądam i podziwiam.
I w dodatku Montessori łączy się z minimalizmem, który też swego czasu był moim konikiem. W związku z nim sprzedałam kilka mebli, rozdałam trochę książek, pozbyłam się wielu ciuchów i innych niepotrzebnych rzeczy. A zabawki, którymi moje dzieci się nie bawią po prostu sprzedaję i kupuję takie, którymi się zainteresują.
Teraz czas więc na jeszcze większe odgracanie, pozbywanie się nadmiaru, postawienie na niewiele zabawek, ale rozwijających, i przede wszystkim czas na „udostępnienie” pokoju i jego zabawek dziecku.

sobota, 10 lutego 2018

Pierś czy butelka? Co czyta niemowlak? To już 9 miesięcy...


Nasz pełzak porusza się po całym mieszkaniu. Właściwie nie mamy stref zakazanych, jedynie w łazience pilnuję. Podłogi oczywiście ciągle odkurzane i myte. Róża potrafi się już sama zająć zabawą, a kiedy jej się nudzi, „idzie” do mnie, jeśli jestem w innym pomieszczeniu. Nasz dom jest bezpieczny dla malucha (kable już pochowane i wszelkie niedozwolone rzeczy, a i Maja bardzo pilnuje, żeby jej drobne zabawki znajdowały się z dala od rączek i buzi Róży), tak że ze spokojem mogę zostawić ją samą i na przykład podszykować obiad czy też wypić kawkę. 
Czym się lubi bawić Róża? Większość rzeczy od razu ładuje do buzi. Swędzą ją cały czas dziąsła. Choć ostatnio wyszły jej 2 (pierwsze) zęby. Lubi rozwalać po podłodze drewniane klocki, przeglądać się w lustrze, skakać ze mną na ogromnej piłce, ganiać za piłeczkami oraz bawić się ... domkiem podebranym Mai.
Może bardzo długo otwierać sobie i zamykać drzwiczki domku, wyrzucać z niego koniki, dotykać poszczególnych elementów. Żadne Fischery nie zrobiły na niej takiego wrażenia.

W tym miesiącu wprowadziłam też książeczki. Róża lubi dźwiękowe: słynną "Księgę dźwięków" i serię małych, wygodniejszych do czytania "Onomato". Ponadto kultową "Bardzo głodną gąsienicę", której dziurki idealnie pasują do tych małych paluszków.  
Lubi też oglądać książeczkę z różnymi dziurami i kolorami "Kształty i kolory". Przyznam, że jest super zrobiona: i wierszyki, różnego kształtu otwory i kolory - zachwycają. 
Mamy też serię autorstwa Tidholm Anny-Clary (część z naszej świetnie wyposażonej biblioteki). Najczęściej zaglądamy do "Jest tam kto?" - pukanie do drzwi jest dla malucha niezwykle zabawne. 
Przeglądamy też i inne książeczki dla maluchów, których część widać na zdjęciu. 
Tak jak zabawek, tak i książeczek mamy dużo. Nie ma to jak wiele dzieci w rodzinie.

W dziewiątym miesiącu nastąpiła też rewolucja w naszym funkcjonowaniu, czyli przejście na butelkę. Postanowiłam to ot tak, z dnia na dzień. I poszło bezproblemowo. Róża od razu zaakceptowała butlę. No i skończyły się częste pobudki. Teraz dostaje butlę przed spaniem (godzina 19), następna koło 22 lub później i ostatnia koło 2 w nocy. Niesamowite, że wreszcie mogę przespać 3-4 godziny jednym ciągiem. I pomyśleć, że Maja w jej wieku przesypiała całe noce, eh.
Niestety nie obyło się bez bólu piersi, który wystąpił po tygodniu. Ale po konsultacji z lekarzem pozbyłam się bólu zwykłą szałwią, tradycyjnymi okładami z kapuchy oraz masażami szorstką rękawicą (to ostatnie chyba najbardziej). Nie było potrzeby brać leków, zresztą sam lekarz przyznał, że są one fatalne: wywołują ostre bóle głowy i omdlenia. 
Pierś czy butelka? Po dziewięciu miesiącach karmienia piersią- butelka. Nie żałuję swojej decyzji, uważam że była słuszna. Co dziecko miało dostać w mleku mamy, to dostało. A ja czuję większy luz, mniej stresu, jestem bardziej wypoczęta. 
Oprócz butli wieczorem i w nocy Róża jada kaszki z owocami, owoce, kisielki oraz moja zmora - obiadki. Próbuję pozbyć się słoiczków i podawać wreszcie swoje zupki, ale marnie to idzie. Zaciska usteczka i koniec. A ostatnio to i słoiczków nie chce. Najchętniej to by jadła słodkie. Niezłomnie jednak próbuję.  I na przykład zamiast zupek zaczęłam podawać całe warzywa. 


Na początku było zainteresowanie, ale po kilku kawałkach i to jest blee. Już nawet zaczęłam gotować na parze: kupiłam zwykłą wkładkę do garnka za 9 zł i ... odkryłam, że te warzywa mają rewelacyjny smak. Jakiś plus z tego wszystkiego jednak jest. 
Być może Róża zraża się tym, iż w pewnym momencie zaczyna się krztusić kawałkami warzyw. Banana zjada jednak bez rewolucji. Kombinuje mi to małe cwane dziecko. Jadłoby najchętniej tylko słodkie.
No cóż, konsekwentnie każdego dnia dalej będę dawać choć troszkę warzyw czy zupek.
Co zaś u Mai? Starsza siostra kocha z wzajemnością nasze małe chuchro. Bardzo mi pomaga w opiece. Ale ma też swój dorosły - prawie sześcioletni - świat. Nadal uwielbia wszelkie prace plastyczne...

oraz wszelakie wygibasy czy to w domu, czy na dworze (w końcu chodzi już trochę na gimnastykę akrobatyczną)...

A poza tym to taka moja mała wariatka z dużą wyobraźnią...